Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gospodarstwo, za twoją długoletnią służbę — ale, pomimo wszystkiego, dziwię ci się, że na starość...
Mateusz, trochę podochocony, rzekł na to:
— Podług mego głupiego rozumu, i wielmożny pan źle robi, że się nie żeni. Mógłby pan sobie też wdowę sprawiedliwą znaleźć i żyć jak Pan Bóg przykazał...
Wszyscy się roześmieli z tej rady. Narzeczeni, ukłony nizkie jeszcze raz złożywszy, oddalili się z przed ganku.
— No, no — rzekł regent, — anim się spodziewał, że utracę Mateusza z tak romantycznej przyczyny. Byłem przekonany, że dziad ten do śmierci u mnie pozostanie. Wprawdzie czasem do kieliszka zagląda, ale jest wierny i o konie dba. Trzebaż było baby, żeby mi go zabrała!...
— Ja tę kobietę znam — odezwała się pani domu, — jest pracowita i uczciwa, ale Herod: będzie go ona trzymała w rygorze!
— Dobrze mu tak, dobrze, niech go trzyma, jak w kleszczach! Kłopotu mi dziad narobił... Ja wogóle przyzwyczajam się do ludzi, zmian nie lubię... a teraz oto, będę musiał szukać nowego.. Niechże mu chociaż baba za to zapłaci...
— Szkoda Mateusza — wtrąciła panna Wanda, — ja go bardzo żałuję, że od nas odejdzie...
— Taka to z pani egoistka?! — rzekł pan Feliks; — jeżeli on widzi w małżeństwie szczęście dla siebie, to owszem należy się cieszyć, że je znalazł.
— Jeszcze nie wiadomo, czy znalazł.