Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

moja kobieto, także powinnibyście się zastanowić. Mateusz jest dobry człowiek, ale czasem się upija...
— O, wielmożny panie — odrzekła baba, — który to chłop nie pije? Mój nieboszczyk też pijał i niezgorzej, ale na to miał żonę, żeby go w garści trzymała. Niech-no jeno wielmożny pan powie, czy one dwieście rubli prawda, czy łgarstwo?
— Prawda, mogę poświadczyć. Pieniądze są w kasie, a książeczka u mnie w schowaniu.
— Ha, skoro tak, niech się dzieje wola Boża! już mi widać ten Mateusz był sądzony...
— Ale słuchaj-no, Mateuszu — rzekł regent, — chyba nas do domu odwieziesz...
— A odwiozę, odwiozę... boć i zapowiedzi trzeba będzie ogłosić, i co moje zabrać.
— Kiedyż ślub?
— Po gospodarsku, wielmożny panie — odrzekła Agata: — jak tylko kartofle wykopię... Za pierwszego wychodziłam po kartoflach, za drugiego wyjdę tak samo, żeby sobie nie krzywdował, że w garnek niema co włożyć.
— Ha — rzekł regent, — skoro już tak sobie postanowiliście, to życzę wam szczęścia, moi kochani.
— Bóg zapłać wielmożnemu panu. My się bierzemy podług serca gorącości, i jako że biednej wdowie trudno samej na tym świecie żyć, bez chłopa.
— Dam ci nawet, Mateuszu, zapomogę na nowe