Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gent będzie się nudził na wsi, szybko się rozproszyły. Był zadowolony i ruchliwy, bardzo chętnie brał udział w wycieczkach; zdawałoby się, że odmłodniał. O wincie nie wspomniał ani razu, a gdy zaproszono proboszcza i doktora z sąsiedniego miasteczka, aby mu partyjkę urządzić — dość obojętnie to przyjął.
— Pani dobrodziejko, — rzekł na drugi dzień do gospodyni domu, — jeżeli to pani dla mnie chce karciane wieczorki urządzać, to powiem szczerze, że robi sobie pani niepotrzebny kłopot. Na wakacyach jestem, bawię się u pani doskonale, a do kart nie tęsknię. Oto wolę z panem Bolesławem na polowanie chodzić, zwierzyny pani nie wyniszczę, bom strzelec nieszczególny, ale czas przepędzę przyjemnie i ruchu użyję... A niechże mnie pani nie posądza, że już taki dziad jestem... że mi towarzystwo młodych osób nie sprawia przyjemności...
— Przecież tego nie mówiłam nigdy!...
— Ale myśli pani, a ja uroczyście protestuję i oświadczam, że w towarzystwie tak miłych osób, jak córeczka pani i pani Anastazya, czas mi najprzyjemniej uchodzi...
Szczególne były wyprawy myśliwskie Bolesława z regentem. Kaczki, bekasy, dubelty i wszelkie w ogóle ptaki błotne mogłyby siedzieć najspokojniej wobec tych myśliwych, gdyby nie Medor, spasiony, stary wyżeł ginącej już rasy, gruby, wielki, o długich uszach i krótkim ogonie. To