Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może chcesz tańczyć?... oszczędzaj lepiej stare kości!
— Wielmożny panie, kości — bajki, nie rozlecą się tak rychło, choćbym się i puścił do tańca.
— A któż ci broni?
— Nie o to, wielmożny panie.
— No, więc czego chcesz?
— A to, żeby się wielmożny pan regent nie gniewał, jeżelibym się dziś, na to mówiąc, krzynkę napił.
— Jak to? jeszcze mi to z góry zapowiadasz?
— Proszę wielmożnego pana, właśnie żebym później dyfamacyi jakiej nie doznał. Jać tu między swojaków wszedłem, krewnych po całej parafii znajdę, to...
— No, no, rób sobie co ci się podoba, byle nie zanadto...
Mateusz wmieszał się w gromadkę i jął wypytywać o swoich. Znalazła się babina jakaś, mająca dobrą pamięć, i ta mu na wszystkie pytania odpowiadała chętnie. A zabawa tymczasem wrzała na dobre; niestrudzony skrzypek przygrywał od ucha, towarzysz jego wytrwale w tamburyno uderzał. Regent gwarzył z gospodynią domu i z panną Malwiną, młodsi tańczyli lub zabawiali się rozmową.
Już świtać zaczęło, gdy się ludzie z dziedzińca rozeszli. Mały dworek nie mógł wszystkich gościć, więc panów wyproszono do nowego, niezamieszkanego jeszcze czworaka.