Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sława, — niech się wasi żniwiarze rozweselą, a my na tę uciechę z ganku patrzeć będziemy.
Wnet odezwały się skrzypeczki, tańce rozpoczęto na nowo. Goście zasiedli do stołu, zastawionego na obszernym ganku, i patrzali na wesołą zabawę. Rzeźki, czarnooki parobczak zbliżył się nieśmiało do panny Anieli i schylając się nizko, rzekł:
— Jeżeli panienka nie wzgardzi...
Nie wzgardziła; oparta na silnem ramieniu poszła w tan. Wnet znalazł się danser dla pani Feliksowej i dla panny Wandy, a naturalnie pan Feliks i Bolesław nie dali się chłopom zawstydzić, poskoczyli raźnie do dziewcząt, tańczyli do upadłego. Bolesław, skoro tylko panna Wanda przestała tańczyć, zbliżył się do niej i porwał ją w wir zawrotnego oberka. Na twarz dziewczęcia wystąpiły żywe kolory, może skutkiem ruchu i zmęczenia, a może z powodu urywanych słówek, jakie jej tancerz rzucał w uszko.
Mateusz, który zdążył już konie ulokować, nieśmiało zbliżył się do ganku; regent zeszedł do niego.
— Czego chcesz, stary? — zapytał.
— A to proszę łaski wielmożnego pana — odrzekł, — konie obrządziłem, bryczka w wozowni i wszystko jest w porządku.
— A to dobrze. Idź spać...
— O, wielmożny panie, tego nie zrobię.