Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —

nie dla niego, pocóż więc te wizyty coraz częstsze?!
— No tak, kochana ciociu, ale nie można go przecież za drzwi wyprosić. Znajomy od dość dawna, więc bywa. Ja nie zachwycam się nim bynajmniej, ale go znów nie potępiam tak, jak ciocia. Zwyczajny człowieczyna, jak tysiące innych, nikomu nic złego nie zrobił.
— Źle mu z oczów patrzy i dość na tem, a gdy ja mówię, że komu źle patrzy z oczu, to patrzy, jak dwa a dwa cztery i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Nie podoba mi się również i ów pan Antoni, który nam onegdaj składał uszanowanie wraz ze swoim synalkiem.
— A cóż pan Antoni? Starowina jakiś poczciwy, pani Romanowa jak najlepiej się o nim odzywa.
— Ba! pani Romanowa! Ta przecież jeszcze nigdy w życiu nie powiedziała prawdy; chyba tylko przez omyłkę, albo przypadkiem.
— Ciociu!
— Przytem — mówiła dalej pani Kowalska, nie zważając, że siostrzenica jej przerywa — ów pan Antoni jest z nią skuzynowany i to podobno dość blisko.
— Cóż więc ztąd?
— Wzajemne protegowania, kombinacye,