Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —

które nie owijając, jak to mówią, w bawełnę, potrafią wypowiedzieć prawdę, czasem nawet gorzką, ale prawdę...
Spojrzała na niego z pewnem zdumieniem, on zaś, chcąc wzmocnić wrażenie, mówił dalej:
— Co kto lubi, pani dobrodziejko, rzecz gustu Jeden przepada za miodem, inny znów woli pieprz, chrzan, musztardę, ale to taką, co to aż łzy z oczu wyciska. Otóż ja mam właśnie taki gust i dlatego nie taję, że aczkolwiek ze wszelkich innych względów zawsze miałem i mam dla pani szacunek, ale owa prawdomówność budzi we mnie niekłamaną sympatyę.
Słowa te podobały się złośliwej niewieście. Nie wolna od pewnej próżności, wzięła je za dobrą monetę i uśmiechnęła się uprzejmie.
Po wyjściu na ulicę przyjęła podane sobie ramię. Pan Antoni prowadził ją powoli, z wielką uprzejmością, zabawiał rozmową, śmieszył konceptami. Kobiecina, wprowadzona w dobry humor, dała się prowadzić jak chciał, a tymczasem synek, trzymając się ściśle ojcowskiej instrukcyi, przyśpieszał kroku i oddalił się z wdową dość znacznie.
Gdy byli już blizko domu, pani Kowalska zawołała:
— Patrz-no pan, jak nas wyprzedzili.