Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest. Podobno z okowitą ma być znowuż inaczej. Ten interes dla nas dziś nie wiele wart, a po zmianie nie będzie nawet nic.
— Pan przecież drzewem handlujesz.
— To także nie wiele warto...
— Nie gadaj... dorobiłeś się ładnego grosza... Może nie?
— Nie zaprzeczam... grosz ładny, tylko...
— Tylko co?
— Za mało go jest, tartak stary, ciągłe się psuje, ciągle reparacya, tego więc znów za dużo jest... Nigdy porządnej proporcyi nie ma.
— A jakże ze zbożem?
— Nic dobrego.
— Nie ma widoków?
— Są... paskudne... Teraz na zboże nikt nie patrzy, nie wiem co dalej będzie... Handlarze zbożowi pokapcanieli, młynarze też nie mają słodkiego życia... Bardzo brzydkie widoki, nie ma o czem gadać...
— Owszem, jest... trzeba myśleć jak się ratować,
— Co nasze myślenie pomoże?
— Zawsze coś...
— Nie, panie... na zły czas jest tylko jedno lekarstwo: dobry czas; skoro zły mija, to dobry nastaje. Zawsze tak bywało na świecie, proszę pana, i nie napróżno ludzie mówią: „czas płaci, czas