Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

traci,“ Dziesięć, piętnaście lat temu, zboże miało ładne czasy, teraz ma ona całkiem brzydkie lata; drzewo tak samo. Ja pamiętam, jak na dębinie i na sośninie wyrastali wielcy kupcy i bogacze, a teraz co wyrasta? Żołędzie i szyszki. Deski leżą, schną jak pieprz, a amatorów na kupno brakuje; chyba jeżeli komu gwałtem potrzeba... przez to i tartak ma złe czasy. Mógłbym jeszcze wyliczyć dziesięć, dwadzieścia, sto interesów, które były dobre, a teraz się popsuły...
— Zapewne...
— A co na to robić? Krzyczeć gwałtu, nie wiele pomoże, rzucić interes, który dawniej był dobry, rzucić dlatego, że teraz jest zły, to też nie jest mądra kombinacya...
— Więc cóż?
— Czekać, niech złe minie...
— A skąd pan wiesz, że minie?
— A skąd pan dobrodziej wie, że nie minie? Wszystko ma swój czas; co się zaczęło musi się skończyć. Teraz naprzykład, jest wieczór, ale wiemy, że za parę godzin będzie noc, a jeszcze za kilka — dzień, teraz mamy początek zimy, ale wiadomo, że za kilka miesięcy zrobi się wiosna... więc komu wiosna potrzebna, ten musi na nią czekać. To jest bardzo proste wyrachowanie...