Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się trafia okazya, to je nabywa, lub też wskazuje uczciwych kapitalistów. Nie zdziwicie się zapewne, że zaprosiłam go na herbatę; bądź-co-bądź, człowiek, który przychodzi z taką propozycyą, wyświadcza grzeczność, a jak w mojem położeniu... dobrodziejstwo. Ktoby mi kazał mieszkać na przedmieściu, dawać lekcye za bardzo nędzne wynagrodzenie, gdybym była w posiadaniu sumy!? Wierzcie mi, że przez parę nocy z rzędu spać nie mogłam: myślałam o tem, w jaki sposób pieniądze ulokuję...»
— Pyszna jest! — zawołał pan Piotrowicz, przerywając czytanie — już ma kłopot z ulokowaniem!
— Czytaj dalej, mężu, proszę cię.
— «Kupić wioskę?.. doprawdy, nie mam ochoty... przyzwyczaiłam się już do miasta... Oddać na hypotekę?... boję się... a nuż trafię na nieuczciwego człowieka, który procentu płacić nie zechce regularnie. Ostatecznie przyszłam do przekonania, że najrozsądniej uczynię, jeżeli kupię dom. Właśnie dowiedziałam się od tego pana, że jest do nabycia śliczna realność: willa, właściwie pałacyk, oficyna piętrowa, stajnia, zabudowania, duży