Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego nie? Tacy też kamasze drą, a może jeszcze lepiej; według tego, że w bogactwie i wesołości zapewne więcej tańcują, aniżeli insi ludzie...
— Niech ich tam! — rzekła majstrowa — co nam z nich przyjdzie? Prawda, panie Korkiewicz?
— Czasem przyjdzie. Miewają interesa w sądzie i w hypotece; zwykle przez plenipotentów, ale miewają. Rzecz wiadoma.
Dependent wyszuwaksował buty, oczyścił świąteczny surdut i oświadczył, że nazajutrz rano wyjdzie na podwórko i wytrzepie palto laską, żeby z niego kurz wyszedł...
— Już sama nie wiem, co mam myśleć o tych elegancyach — rzekła majstrowa do swego małżonka, gdy lokator zamknął się u siebie. — Buty czyści, paradny surdut wydobywa, palto ma trzepać... Bez kozery to nie jest...
— Pewno, że nie...
— Może chce się żenić?...
— Ha! jednemu bzik przychodzi w młodości, drugi miewa fiksacyę w starszych latach...
— A! ty zbereźniku! to u ciebie uczciwy stan małżeński bzik i fiksacya?! Nie jest-