Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak, że będą się świeciły jak lustro. Ma się rozumieć, da mu pan za to parę groszy na piwo.
— Ani myślę; sam sobie potrafię usłużyć, a dzieciaka demoralizować nie chcę. Na piwo! proszę! Jeżeli taki dzieciak zacznie od piwa, to na czem skończy na starość?! Zgubiony będzie, zanim mu wąsy urosną. Nie przyłożę ręki do tego.
— Bo, widzi pan, to się tak mówi «na piwo,» chłopak zaś kupiłby sobie bułek.
— Ma wałkoń chleb i gorącą strawę; pani majstrowa jedzenia mu nie żałuje. Ja ją znam, szczera kobieta i litościwa.
— Jak wieprzaka pasę — rzekła baba, zadowolona z komplimentu — i wszystko to w cielsko idzie. Bąk ma policzki jak kafle, a w rozum nie rośnie; dratwy porządnie nie ukręci, choć już drugi rok terminuje.
— Insza głowa z maleńkości zakuta — odezwał się sentencyonalnie majster — z czasem dopiero otworzy się i obejmie; insza znów będzie lotna od razu. — Ja w jego latach, nie chwaląc się, takie porządne łaty przyszywałem, że choć na książęce buty.
— Nie pleć! Gdzieżeś widział, żeby książęta w łatanych butach chodzili?