Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

osób z sąsiedztwa, a między niemi i Zosia, ta młoda mężateczka, zaproszona specyalnie po to, aby zieleniała z zazdrości, patrząc na szczęście Sławci, na Konrada, na świeżo odnowiony dworek i na ten szyk, jaki Sławcia w urządzeniu domu i w przyjęciu wykazać potrafi.
Było z tego powodu niemało roboty, ale mama i dwie poczciwe ciocie, Izabella i Emilcia, dopomogły młodej gosposi i wszystko udało się przewybornie.
Kolacya wyśmienita, ciasta jak na wystawę, jednem słowem taki szyk, że jak Szczygłówek Szczygłówkiem, jeszcze nic podobnego nie widziano.
Bawiono się przy dźwiękach fortepianu i tu ciocia Izabella wykazała podziwu godną wytrwałość. Od ósmej godziny wieczorem do północy nie oderwała się od klawiatury, a z pod szczupłych, kościstych jej palców płynęły dźwięki polek, trotesek, kontredansa i mazura, ale jakiego mazura! — takiego ognistego, pełnego werwy, życia, zapału, że nawet starsi panowie nie mogli się oprzeć pokusie. Zerwali się od kart, wbiegli do sali i łączyli się z tańczącymi.