Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Konradzie! — zawołała pani Emilia — jeżeli Sławcię kochasz, nie proponuj tego. To niebezpieczne; na samą myśl o tem dostaję bicia serca. Mój mąż jest delikatny... piórem i intelligencyą służy krajowi.
— O, skoro cioteczka tak mówi... Życzenie jej jest dla mnie rozkazem.
— Poczciwy z ciebie chłopak i Pan Bóg już cię za to nagrodził, dając ci taką śliczną żoneczkę. Kochasz ją?
— Wypowiedzieć nie potrafię.
— Tak, mój drogi, kochaj ją zawsze, bo miłość opromienia życie... ona jest niby wschód jasnego słońca... Prawda, mężu?
— Właściwie nie wiem, proszę Emilci, gdyż otworzono okiennice już po wschodzie słońca, na moim zegarku była blizko ósma.
— Ach, mój mężu, ja mówię symbolicznie.
— Zapewne, że tak jest, skoro Emilcia mówi.
Sławcia postanowiła wystąpić, wydać większy wieczór z kolacyą, z tańcami, pierwszy na swojem gospodarstwie.
Tego rodzaju przyjęcie musi odznaczać się szykiem, tem bardziej, że miało być kilka