Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu pokazać wszystkie piękności Szczygłówka i w poetycznych wyrazach malować mu rozkosz wiejskiego życia.
Korkiewicz słuchał uważnie, kiwał głową i powtarzał:
— Wie Emilcia, prawda... to jest, w samej rzeczy tego... a jednak ludzie stronią od hypoteki wiejskiej... wolą pożyczać na domy w mieście, albo trzymać listy zastawne.
Doskonale żywiony przez Emilcię zachudzony dependent zaczął już lepiej wyglądać, cerę miał zdrowszą, nawet rumieńce ukazywały się niekiedy na jego wygolonej twarzy.
Konrad, chcąc mu zrobić przyjemność, zaproponował przejażdżkę konną.
— Pojedziemy razem, kochany wujaszku — rzekł: — ja na karym, wujaszek na bułanym. Dzielny koń, istny ogień... nie zawstydzę się przed wujaszkiem.
— Ależ dziękuję... bardzo dziękuję... panu kuzynowi...
— Wujaszek nie lubi koni?
— Pasyami lubię... ale... właściwie, jak żyję, na koniu nie siedziałem. Obawiam się, że mógłbym spaść i... o wypadek nie trudno.