Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nałem, że coś potrafię, i daję wam słowo, że do porachowania tych ładnych kilkuset rubli, które mi przyszły z sumy na Kocimbrodzie, nie wzywałem pomocy żony. Przeliczyłem sam, doskonale, od razu i bez żadnej omyłki. Bądźcie zdrowi.
W zgromadzeniu powstał głośny śmiech. Icek Kamlot odszedł zawstydzony, nie chcąc słuchać dalej żartów i przycinków.
Stary Mendel wziął Szmula za klapę od kapoty.
— Słuchajcie, Szmulu — rzekł, — nawet ślepy potrafi namacać, że wy macie głowę i że potraficie robić z niej dobry użytek... to ja bardzo chętnie przyznaję; powiedzcie jednak mnie, dla mojej ciekawości, ile wynosi ta suma?
— Albo ja wiem?!
— Nie kłamcie!
— Daję wam na to rękę, że nie wiem.
— A gdzie jest Kocibród?
— Tego także ja nie wiem.
— Więc jakim sposobem mogliście zarobić na interesie, o którym nic wam nie wiadomo?