Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przerazić go udanym chłodem i obojętnością, to znowu rzucić mu słówko serdeczne, przejść się z nim po ogrodzie, zaśpiewać mu ludową piosneczkę, zagrać na fortepianie — trzeba, gdyż to obowiązek. Z mamą znów naradzać się, jak co ma być przybrane, gdzie co przyszyć, czem co obszyć, czy wybrać zęby, czy kliny... trzeba — bo to konieczność.
To znowuż często ktoś przyjedzie, — no i także nie można zamknąć się w czterech ścianach, ale trzeba wyjść i rozmawiać.
Ani odrobiny czasu, ani minuty na sprawy własne, choćby na załatwienie korespondencyi.
Do cioci Emilci nie można nie pisać — obraziłaby się śmiertelnie, a przecież ona taka dobra, przychylna, obiecała zrobić zapis.
Panna Sławcia dała sobie słowo, że zaraz dziś, nie odkładając, jak się tylko w domu już uspokoi, Konrad odjedzie i wszyscy spać pójdą, napisze list do ciotki, choćby przyszło nie spać do samego rana.
Jakoż po odjeździe Konrada zabrała się do tej czynności.
Przez otwarte okno wpadał ciepły wietrzyk, śpiew słowików rozlegał się donośnie,