Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Konrad westchnął, co zapewne miało oznaczać w tej mowie, słów pozbawionej:
— Masz słuszność, śliczna panno.
Dla panny Bolesławy oraz dla młodego człowieka czas nie szedł, ale biegł, pędził, uciekał, niby rumak bujający po stepie. Ożywiona rozmowa, w której i pan Piotrowicz i jego małżonka brali udział, przeskakiwała z przedmiotu na przedmiot, dotykała wszelkich nowin i kwestyi, zajmujących w danej chwili okolicę, stosunków sąsiedzkich, wchodziła nawet i na szersze pola.
Współcześnie, na tle tej rozmowy ogólnej i niezależnie od niej, pomiędzy panem Konradem a panną Sławcią odbywała się konferencya za pomocą spojrzeń.
On zdawał się mówić rozmarzonym wzrokiem: «Jesteś śliczna jak poemat, i gdybym tylko śmiał...» — a jej figlarne, śmiejące się oczy odpowiadały: «Śmiałkom fortuna sprzyja, a przyjętym na świecie obyczajem trzeba zaczynać od początku, od tego początku, co jest najtrudniejszy; potem wszystko będzie łatwo. Ośmiel się więc, biedaku, i zaczynaj, a przekonasz się, że dyabeł nie jest taki straszny, jak go malują.»