Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdaje się, że młody człowiek zrozumiał tę mowę oczu, gdyż ożywiał się z każdą chwilą i znać było po nim, że obecny moment napełnia go jeżeli nie zupełnem szczęściem, to co najmniej nadzieją, że w przyszłości to szczęście stanie się jego udziałem.
Przy pożegnaniu, kiedy już ogniste siwki stały przed gankiem, panna Bolesława uścisnęła wyciągniętą do niej silną dłoń Konrada, a uprzejmy gospodarz ucałował go, starodawnym obyczajem, w oba policzki — i serdecznie zapraszał, aby Łopiankowa nie omijał i często ubogie jego progi nawiedzał.
Pan Konrad przyjechał za tydzień, i znów za tydzień, i jeszcze raz za tydzień, potem bywał co dwa dni, wreszcie zdobył się na odwagę i, upatrzywszy chwilę stosowną, wyznał pannie Sławci, że bez niej żyć nie może, i że jeżeli nie zdobędzie jej serca i nie otrzyma rączki, to w takim razie sam nie wie, co zrobi.
Z tej wątpliwości wyprowadziła go szybko panna Bolesława, oświadczywszy mu, że nie jest dla niej obojętnym i że przedewszystkiem powinien powiedzieć o swoich zamiarach ojczulkowi i mamie, którzy zapewne nie