Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przysiadł się do Konrada i recytował mu półgłosem elegię o gospodarskich kłopotach, które są bardzo przykrym ciężarem życia.
Na to młody człowiek odrzekł: że to wszystko prawda; że ziemia jest niewdzięczna, ceny szkaradne, żydzi twardzi, ale ostatecznie można to wszystko wytrzymać; że nawet to życie pełne trosk i niepokojów ma swój powab, że może być nawet uroczem, jeżeli ktoś pieści w duszy pewne ideały.
Zdaje się, że słowa te, wypowiedziane z zapałem i energią, dobiegły do uszu ideału, grającego na fortepianie, gdyż białe rączki poruszyły się żwawiej, przebiegły klawiaturę dwa razy od wiolinu do basu i z powrotem, i zakończyły popis grzmiącym, silnym akordem, który w języku tonów zdawał się mówić:
— Masz słuszność, kawalerze.
Akord jeszcze nie przebrzmiał, gdy odezwały się znowuż sympatyczne zawsze dźwięki piosenki ludowej, wesołego krakowiaka, o Jasiu, który opowiadał Kasi przy studni, że niemasz nic łatwiejszego, jak się zakochać, a nic trudniejszego, jak się tego zakochania pozbyć.