Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Co, u dyabła!? Starzejemy się, widać, mój panie Korkiewicz, tracimy pamięć...
— Nie bardzo... Pan mecenas wygląda jeszcze ślicznie, jak panienka...
— Bzika masz!?
— Nie zdaje mi się, panie dobrodzieju. Kocibród... proszę ja kogo... Gubernii wprawdzie nie znam, za miasto nie wychodzę, chyba niekiedy na spacer, ale w hypotece jestem jak w domu... a dalibóg, nie przypominam sobie, żebym kiedy miał w ręku księgę Kociegobrodu... Dla pewności, sprawdzę; chociaż wiem dobrze, że takiej niema. Czy to pilna rzecz?
— Dość pilna...
— W takim razie pójdę zaraz...
— Jeżeli nie masz nic ważniejszego do roboty, to idź...
Korkiewicz zdjął z wieszadła palto i strasznie wypłowiały kapelusz, ubrał się i wyszedł z kancelaryi; adwokat zaczął przeglądać jakieś akta, lecz przerwał mu tę czynność młody człowiek, który śmiałym, posuwistym krokiem wszedł do kancelaryi.
— Pana Józefa Malwińskiego, dawno niewidzianego, witam!... Cóż to za wiatr