Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję pokornie, ale nie zapalę... Takie cygara, jak pańskie, godzi się palić tylko w uroczyste święta... Dziś dostałem niezłe cygarko od jednego starozakonnego kupca.
— Właśnie widziałem to... i proszę, abyś zapalił moje... a tamto zachowaj na dzień uroczysty. Zapowietrzasz mi kancelaryę dymem z różnych pysznych cygar.
— Grymasy!
— No, no...
— Wedle stawu grobla, nie każdego stać na zbytki... Ale o co to pan mecenas pytał?
— Czy słyszałeś kiedy o jakimś Kocimbrodzie?
— Cóż to takiego?
— Majątek ziemski... dobra, folwark, awuls, attynencya, albo ja wiem? Wogóle coś takiego, co ma hypotekę...
— Nie, panie mecenasie, nie przypominam sobie.
— To szczególna rzecz; przecież ja tę gubernię znam, jak własną kieszeń. Zdaje mi się, że niema majątku, którego interesa byłyby mi nieznane, a tu jakiś Kocibród. Ani widziałem, ani słyszałem, ani wiem...