Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

które wyjątkowo rzadko różniło się ze zdaniem jego patrona.
O ile dependent był szczupły, niepozorny i cichy, o tyle znów mistrz jego imponował wzrostem, tuszą i pewnością siebie. Mówił głośno, patrzył na wszystkich z góry, lubił życie i jego przyjemności, i nie żałował sobie na nic; dom prowadził otwarty, wyjeżdżał corocznie na odpoczynek za granicę... Ogromna praktyka pozwalała mu na to.
Pewnego dnia, na jesieni, koło południa, pan adwokat, powróciwszy z sądu, usiadł na staroświeckim czarnym fotelu i zamyślił się... Tarł czoło, jak gdyby chciał dopomódz pamięci, nareszcie zawołał:
— Panie Korkiewicz!
— Słucham mecenasa dobrodzieja.
— Czyś ty kiedy słyszał o jakim Kocimbrodzie? Czy nie obiło ci się coś podobnego o uszy?
— O moje uszy, za pozwoleniem pana mecenasa, nic się nie obija, tylko niekiedy coś w nie wpada, a skoro wpadnie, to zostaje w głowie na zawsze, jak w szafie.
— Ślicznie powiedziane; masz za to dobre cygaro... Zapal-że je...