Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zywa... zaraz zobaczę, jak... zapisałem sobie na karteczce... On się nazywa Kocibród!
Właściciel Łopiankowa porzucił gazetę i wstał z fotela.
— A cóż ciebie, Szmulu — zawołał, — Kocibród obchodzi? Jaki interes z nim cię wiąże?
— Co mnie ma obchodzić? Co ma wiązać? Ja się pytam przez ciekawość. Mnie też pytali, ale nie umiałem odpowiedzieć.
— Kto pytał? gdzie? kiedy?
— O co pan dziedzic się gniewa? Bardzo zwyczajna rzecz. To było w mieście, przed sądem; żydki tam się schodzą, jak żydki; rozmawiają o rozmaitych interesach, rozmawiali i o Kocimbrodzie.
— Ale z jakiej racyi?
— Podobno na tym Kocimbrodzie jest suma, podobno ktoś ją chce sprzedać, a żydki chcą kupić.
— Sumę na Kocimbrodzie?! To koniec świata!!
— Dlaczego ma być koniec? Może takiego Kocibrodu nigdzie niema?
— Owszem, jest... jest...
— Może sumy niema?