Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

między którymi wędrówka miała skracać jej czas oczekiwania.
Temi stacyami były: fortepian, lustro i okno. Trochę muzyki, przelotne spojrzenie na własną swoją postać i rzut oka na drogę; przytem oddawanie się ważnym myślom, a między niemi tej: dlaczego ojczulek tak jakoś żartobliwie traktuje kwestyę zamążpójścia? Czyżby nie wierzył w to, że pan Konrad istotnie... Przekona się w krótkim czasie.
Pan Piotrowicz zasiadł wygodnie w fotelu, zapalił cygaro i wziął do rąk gazetę, w nadziei, że ogromny artykuł o przewidywanym rezultacie wyborów do izby niższej angielskiej usposobi go do zmrużenia powiek.
Wtem do pokoju, po cichu, niby duch, wsunął się Szmul Stawidło.
— Ja bardzo przepraszam wielmożnego pana — rzekł, — żem przyszedł... Może przeszkadzam?
— Czy jest jaki interes?
— Oj, oj, proszę pana, kiedy niema interesów? Ale dziś ja przyszedłem tak sobie, bez żadnego interesu... Wróciłem przed szabasem z drogi, byłem w mieście.