Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przecież się jeszcze nie oświadczył! — zawołała nadąsana trochę panienka.
— Więc przypuśćmy chwilowo, że stała się taka katastrofa. Bywają przecież trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów...
— Jakże można tak mówić!
— Na seryo, Sławciu, jakżebyś to przyjęła?
— Powiedziałabym, żeby zapytał rodziców, i poszłabym za ich wolą.
Pani Anna uśmiechnęła się i rzekła:
— Mój mężu, nie dręczże dziewczyny; rzecz jest poważna i warta głębszego zastanowienia się. Jeżeli, jak przypuszczasz, pan Konrad wyjawi swoje zamiary, wówczas zastanowimy się i pomyślimy, jak postąpić... Dziś ta kwestya, według mego zdania, jest jeszcze niedojrzała.
— Ależ naturalnie! Kochana Andziu, mówisz jak z książki... Dziękuję za obiad i pójdę do siebie... zdrzemnę się w fotelu, a wy tu gawędźcie.
Rzekłszy to, pan Piotrowicz ucałował żonę i córkę — i wyszedł.
Pani Anna zabrała się do czytania, panna Sławcia zaś urządziła sobie trzy etapy, po-