Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To przecież widoczne, że podobałaś mu się i że jest tobą zajęty.
— Albo ja wiem? Ja nie zauważyłam.
— Chłopiec zdaje się dobry... Co myślisz o tem, mężu?
Pan Piotrowicz ramionami wzruszył.
— Zdaje się... chłopiec, jak chłopiec. Koniki ładne lubi, biedę klepie tak, jak i ja, ale wogóle tak sobie... Pracowity, gospodaruje nieźle, nie hulaka, nie utracyusz, z rodziny porządnej, a że niebogaty, to nie hańba. Ostatecznie, gdyby go Sławcia chciała, gdybyś ty, Andziu, nie miała nic przeciwko temu, to powiedziałbym: dziej się wola Boża i... co ma być, niech będzie... bo czego w dzisiejszych psich czasach szukać i na kogo czekać? Takie jest moje zdanie... tylko...
— Tylko co, mężu?
— Tylko, bo... widzicie, nie mogę zrozumieć, skąd się to wszystko wzięło i gdzie się podzieje?
— Ale co się wzięło? Gdzie się ma podziać? Co ojczulek mówi?
— Dziwi mnie, że się tak nagle zakochał i chce mu się konkurować o pannę przy takich podłych cenach zboża.