Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogę opowiadać, co mam na myśli; on mi też swoich zamiarów nie wyjawia. Jadę i dość... Może poszuka sobie innego, ale wątpię. Jestem pilny; co do mnie należy, robię, grymasy jego znam i znoszę. Innyby mu nie dogodził... Jakby ta kancelarya wyglądała beze mnie? Ludzie bo ciekawi są... Szewcowa także: «A po co pan jedzie? A co pan tam będzie robił? A dlaczego dotychczas nigdy pan nie wyjeżdżał? Istne śledztwo! Jadę, bo jadę, bo mi się tak podoba, taką mam chęć i tłómaczyć się nie myślę. Co komu dyabli do tego?
Wybieranie się w drogę nie zajęło mu wiele czasu. Włożył na siebie wyszarzane palto zimowe, stary wełniany szalik na szyję, i już był gotów. Pieszo udał się na dość odległy od miasta dworzec drogi żelaznej, kupił bilet i ulokował się w wagonie klasy trzeciej, w kąciku, przy samych drzwiach.
W wagonie było pełno podróżnych, przeważnie żydów; gwar i krzyk panował tam jak na jarmarku; dwie świece w latarniach skąpo oświetlały tę gromadkę ludzi, nad których głowami unosił się obłok duszącego dymu z fajek i cygar.