Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pociąg ruszył. Korkiewicz przymknął oczy i pogrążył się w dumaniach. Spać nie mógł — przeszkadzał mu turkot pociągu, hałaśliwa rozmowa towarzyszów podróży, a najbardziej własne jego myśli. Obliczał koszta podróży i pobytu w Warszawie, i żal mu było pieniędzy... to znowuż zdawało mu się, że wydatek zwróci mu się w krótkim czasie z ogromnym zyskiem, że przyniesie mu szczęście.
Uśmiechał się mimowoli do tej myśli, to znowuż marszczył czoło, przewidując niepowodzenie, przeszkody; męczył go niepokój i niepewność — to znowuż krzepiła nadzieja.