Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dawno zbieram się, aby panu to powiedzieć, jak matka. Co z pana będzie? Zagłodzi się pan, zamorzy, i dlaczego? Dla tych pieniężysków, które po pańskiej, broń Boże, śmierci obcy ludzie rozdrapią, przejedzą i przepija. Tak nie można!!
— Moja pani majstrowa, jakie tam pieniądze! Głupie kilkaset rubli.
— Niech się pan nie wykręca i nie zapiera. Pan jest bogaty. Co komu z pana? Sobie samemu pan wróg, a ludziom bezpożyteczny. Nie można tak... pan powinien się ożenić, żyć jak człowiek, porządnie, dzieci się doczekać.
— Ożenić się, ożenić? — powtarzał zdumiony tą myślą dependent — ja ożenić się, dzieci mieć?
— A ma się rozumieć, żeby, gdy pan umrze, miał chociaż kto pacierz odmówić za pańską duszę, na mszę świętą dać, wianek na grobie położyć, świeczkę zapalić.
— Ożenić się... Nigdy o tem nie myślałem.
— To źle, to się nie godzi. Trzeba myśleć i zacząć nareszcie żyć jak człowiek, a nie, za pozwoleniem pańskiem, jak pies.