Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mój niewinny żarcik obraził cię, to... przepraszam.
— Ależ co znowuż, panie mecenasie! Do czego to podobne?!
— Co?
— No, to... żeby mnie pan przepraszał. Nie trzeba przeprosin... tylko przykro mi było, że mnie pan posądza. Ja jestem biedny człowiek... za biedny na jakieś tam ekstrawagancye, które zresztą są wierutnem głupstwem i nie mają najmniejszego sensu. Tyle jest lepszych i porządniejszych interesów na świecie, niż jakiś tam, za pozwoleniem, romans!!
Szperalski uśmiechnął się nieznacznie i zaczął przeglądać akta, dependent zabrał się do pisania; w kancelaryi panowała cisza, którą przerywał tylko szelest odwracanych arkuszy i skrzypienie pióra.
Wyszedłszy z biura, Korkiewicz udał się zaraz do swego mieszkania, na przedmieście.
Szedł powoli, a głowę jego napełniały ciężkie myśli. Przypomniała mu się scena z mecenasem i wyrzucał sobie, że znalazł się wobec swego pracodawcy za szorstko, za niegrzecznie. Tyle razy przecież ten me-