Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lić; nie nazbierałem dużo... tyle, że w późnej starości może na piwo grzane i na tabakę starczy... Niema o czem gadać; bagatela, głupstwo!
Przenosił stolik i skrobał gęsiem piórem na papierze, aż skrzypiało — i tak zajętego udawał, że nie odzywał się wcale.
Klienci przychodzili do kancelaryi i rozmawiali z adwokatem, Korkiewicz udawał, że nie słyszy — słyszał jednak wybornie, ani jeden wyraz nie był dla niego stracony. W lot rozumiał, o co idzie, zastanawiał się, kombinował, czy można co przy tej okazyi zarobić i ile.
Człowieczyna ów już od lat trzydziestu pracował w tej kancelaryi, a jedynem jego marzeniem i ambicyą było dorobienie się majątku. Dla tej idei skąpił, oszczędzał, żywił się marnie, odziewał biednie, mieszkał, a właściwie nocował, na poddaszu, gdyż całe dnie w kancelaryi przepędzał.
Powierzchowność jego była bardzo niepokaźna. Małego wzrostu, szczupły, o bladej twarzy i pokornem wejrzeniu, mniejszym się jeszcze wydawał, niż był w rzeczywistości; a że zarostu nie nosił i całą twarz starannie