Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech go tam! Dość, że proszę cię, abyś sobie nowy surdut sprawił.
— Jeden tylko widzę na to sposób.
— Na przykład?
— Pan mecenas dobrodziej kupi sukno, a na robotę to już ja sam poniosę ekspens.
— No, to ja widzę jeszcze inny sposób.
— Słucham pana mecenasa.
— Przesuń stolik swój pod ścianę na prawo, to nie będziesz mi świecił w oczy temi wyświechtanemi plecami, sknero, kutwo, liczykrupo!
— Pan mecenas dobrodziej zawsze łaskaw i na komplimenta hojny; że zaś oszczędność jest cnotą, to pan sam częstokroć powiada, i w myśl tej zasady elegantem ani fanfaronem nie będę... Wolę przestawiać stolik, choćby sto razy na dzień, dla pańskiego kaprysu... Świeci się! Proszę! Złoto także się świeci, a nikt rozsądny na to nie narzeka.
— No, dość już, dość; nie mrucz, niedźwiedziu... Cenię ja twoją cnotę oszczędności, ale radbym też wiedzieć, dla kogo zbierasz?
— Tak sobie, panie mecenasie, dla... cnoty. Zresztą, nie mam się czem pochwa-