Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Rozmawiałem z córką i... odpowiedziała odmownie. Prosiła, żebyś zaniechał swoich zamiarów, gdyż ona ci wzajemnością odpowiedzieć nie może. Dlaczego? — zapytałam. Pan Marcin powiedział, że i dla niego była to niespodzianka. „Droga pani — mówił — mam kuzyna, porządny chłopiec, pracowity, a chociaż materyalnie świetnie nie stoi i jest na dorobku, jednak nic mu zarzucić nie mogę...“
— Pan Stanisław — rzekłem ze smutkiem.
— Tak, mój drogi, ten sam. Pan Marcin wcale a wcale nie wiedział, co się święci; kuzynek bywał, to bywał, nikt się temu nie dziwił i nikt go o jakieś poważniejsze zamiary nie posądzał. Tymczasem młodzi porozumieli się cicho, w sekrecie, zamienili nawet pierścionki i w przyszłym roku mają się połączyć.
Wstałem i wziąłem kapelusz do ręki. Chciałem wyjść, ażeby ukryć wzruszenie, nad którem trudno mi było panować.
Stryjenka zatrzymała mnie.
— Cóż znowu! — rzekła — odchodzisz? nie chcesz słuchać do końca?
— Skoro już wiem wszystko...
— Nie bądź-że dzieckiem. Siadaj, proszę cię, mój drogi. Uważałam, że państwo Marcinowie byli oboje zmartwieni postanowieniem córki, ale ostatecznie, ponieważ żadnych zarzutów twemu rywalowi nie mogli robić, więc musieli się pogodzić z losem, lecz mają przecież i drugą córkę. Gdybyś chciał tylko...