Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

naturalnie, że zwierzyłeś się przede mną, jakie na tobie Krysia zrobiła wrażenie, że pragniesz starać się o nią i że wydelegowałeś mnie naprzód z prośbą o pozwolenie rodziców. Nie przeczę, że im się to bardzo podobało; podobało się zaś jeszcze więcej, gdy im zaczęłam opowiadać o twojem położeniu majątkowem i o osobistych przymiotach. Mogę cię zapewnić, że miałeś we mnie bardzo wymownego adwokata.
— O, stryjenko!
— Tak, tak; dla ciebie kłamałam nawet do pewnego stopnia, bo przedstawiłam cię lepszym, niż jesteś. Państwo Marcinowie byli bardzo kontenci i zgodzili się...
— Zgodzili się! — wykrzyknąłem.
— Czekajże, mój kochany, i bądź cierpliwy. Zgodzili się, powiadam, ale pan Marcin oświadczył, że ostateczną decyzyę musi pozostawić córce, której woli nie chce krępować. „Rozumie to pani — rzekł do mnie — że ja, zarówno jak i moja żona możemy mieć tylko głos doradczy. Niech Krysia sama postanowi.“ Nie mogłam przecież temu oponować i na tem się rozmowa przerwała. Sądziłam, że mając pozwolenie rodziców, zaczniesz bywać i starać się o względy panny. Udałam się na spoczynek, ukołysana różowemi nadziejami. Wprawdzie wolałabym za synowicę Joasię, ale skoro ci się tamta podobała — trudno! Nazajutrz pan Marcin, powróciwszy od gospodarstwa, już przed samem południem, poprosił mnie na słówko. Rozmawiałem z córką... — rzekł.
— Ach!