Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/28

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    wam dwa, czasem i trzy razy na tydzień, a prócz Mośkowej innej cukierni nie znam.
    Informacya Macieja nie bardzo mnie pocieszyła, ale będąc strasznie głodny, rad byłem i takiej okazyi.
    — Pośpieszajcie, Macieju — rzekłem, — bo mi chce się jeść straszliwie.
    Maciej śmignął batem nad końmi.
    Błoto było mniejsze, deresze puściły się wyciągniętym kłusem. Ujechaliśmy tak chyba więcej niż milę. Droga szła pomiędzy polami, z oddalenia widać było rzekę, a nad nią po jednej i po drugiej stronie szeroką nizinę.
    — Zaraz będzie grobelka — rzekł Maciej.
    Grobelka, pomyślałem, bardzo pięknie; niechże sobie będzie grobelka, byle tylko prędzej dostać się do upragnionego miasta, głód nasycić, odpocząć, choćby tylko godzinę, pół godziny chociaż. Z niewyspania i głodu zaczęły mnie przebiegać dreszcze, powieki opadały, chciałbym drzemać — ale jak? w tem ciasnem, żółtem pudełeczku, z twardą walizką na kolanach!
    O stryjenko, stryjenko! Gdybym był wiedział, jaką drogę mam przebyć, nie zmusiłabyś mnie do tej podróży.
    Zaczęła się kochana grobelka... Koła bryczki to zapadały w niezgłębione błoto, to znowu stukały o jakieś kloce, drągi, kawały drzewa. Bryczka przechylała się na jedną, to znów na drugą stronę tak, że sądziłem, że już, już się wywraca.
    Maciej uspakajał mnie.