Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wielmożny panie — mówił. — jeszcze nie miałem tego zdarzenia, żebym, Panie uchowaj, w nocy nawet, a nie dopiero w dzień jasny wywrócił. Niech się pan nic nie boi, ja tu każdy wybój, każdą dziurę, nawet i kamień każdy znam.
— Ależ o wypadek łatwo.
— Nic, wielmożny panie, wszystko bajki, choćby się nie wiem jak bryczka chyliła... tylko niech wielmożny pan daje wagę...
— Jakto wagę, co to jest?
— Ha no, jak skoro bryczka chyli się na lewo, to niech pan niby swoją osobą na prawo, a jak zaś bryczka na prawo, to pan znów na lewo.
— Czy u was zawsze jeżdżą takiemi bryczkami, jak ta?
— E nie, panie, mamy jeszcze parę gorszych.
— Gorszych?! alboż może być co gorszego od tego trzęsącego pudełka?
Maciej zaczął się śmiać.
— Czegoż się śmiejecie? — zapytałem.
— A bo wielmożny pan musi chyba sobie żartuje. Toć to bryczuszka jak złoto, śliczny stateczek. W Łęczny kupiona na jarmarku... Nasze panienki bardzo lubią nią jeździć, lepiej niż powozem.
— Panienki?
— A jeno; jak tylko potrzeba im gdzie jechać, to zaraz molestują: mój Maciusiu kochany, mówią, zaprzęgaj aby do małej bryczki.
— A z czegóż są u licha te wasze panienki? — zapytałem, dając wedle informacyi Macieja „wa-