Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/23

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    więć. Zaczęto więc nowe kombinacye, z następującymi waryantami: koronka, ptaszek, kwiatek; kwiatek, koronka, ptaszek; ptaszek, kwiatek, koronka. W rezultacie tych obliczeń wypadła paniom jakaś sprzeczność, ponieważ faktycznie były tylko: kwiatek, ptaszek, koronka i trzy kapelusze, a im się przyplątał czwarty, bo ciocia wliczała do rachunku kapelusz urojony, ten właśnie, który gdyby do niego przyczepić ptaszka, miał być ni w pięć ni w dziewięć.
    Po dość ożywionej sprzeczce schowano kapelusze do pudełek i postanowiono po powrocie do domu wezwać na naradę jakiegoś wujaszka Remigiusza, o którym ciocia mówiła, że w rzeczach gustu psa zjadł.
    To wyrażenie cioci, może trochę zadosadne, nie podobało się mamie i córeczkom, które spojrzały na siebie znacząco, zarumieniły się lekko i umilkły.
    Głowa bolała mnie szalenie, a przecież położyć się nie mogłem, nie mogłem nawet ze względu na obecność dam, zapalić cygara, ani ziewnąć, chociaż byłem strasznie zmęczony i znudzony. Pociąg szedł dalej i dalej, niby prędko, ale czas wlókł się strasznie powoli, a kiedy wreszcie dojechałem do stacyi, na której miałem wysiąść, czułem się zupełnie jakby rozbity.
    Przytem głód mi zaczął dokuczać.
    Wyskoczyłem z wagonu, kazałem posługaczowi wydobyć walizki i pobiegłem wprost do bufetu.
    Przynajmniej tak mi się zdawało... Próbuję otworzyć jedne drzwi — zamknięte, pchnąłem drugie —