Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na wsi, niedaleko od Chęcin. Było mnóstwo osób i naturalnie mnóstwo sukien w kliny, w dzioby, w zęby, z jakiemiś wodami, kwiatami, girlandami i Bóg wie czem jeszcze. Towarzyszki moje krytykowały je zawzięcie, analizując najmniejszy szczegół, najdrobniejszy drobiazg. Miałem pełne uszy atłasów, tarlatanów, mory, pluszów, brokateli, koronek. Nie wiem, czy w największym magazynie warszawskim znaleźć można tyle towarów, ile te panie w moją biedną zbolałą głowę nakładły. Potem przyszła kolej na biżuterye, koafiury, szczegóły kolacyi cukrowej i na mężczyzn. Ten tańczył, ten nie tańczył, ten z ową najwięcej tańczył, a inny podobno się tamtej oświadczył... Uf!
Pierwsza stacya, dzwonek.
Chcę wysiąść — niestety, siedzę tak, że musiałbym przeciskać się do drzwi między temi paniami, które zdążyły już zabarykadować przejście przeróżnemi pudełkami i koszykami. Nie śmiem im przeszkadzać, tem bardziej, że zajęły się oglądaniem trzech świeżo kupionych w Warszawie kapeluszy, które miały wywołać niesłychany efekt w okolicach Pińska, o ile mogłem zmiarkować z rozmowy. Kapelusze te prawdopodobnie były już oglądane przy kupnie, ale cóż to szkodzi obejrzeć je jeszcze raz i ułożyć na poczekaniu hypotezę dość skombinowaną, że gdyby na miejsce ptaszka z kapelusza pierwszego przenieść kwiatek z drugiego, a na miejsce kwiatka z drugiego przenieść koronkę z trzeciego, to na miejsce koronki z trzeciego trzebaby było przenieść ptaszka z pierwszego — co, wedle ogólnego zdania, wyglądałoby także ni w pięć ni w dzie-