Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śpiewała aryę z „Rigoletta“ głosem bardzo drżącym i niepewnym. Zrobiła to zapewne w celu odwrócenia mej uwagi.
Nie bardzo to łatwo.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tuż przy salonie znajdował się jej pokój, który miał tylko jedno wejście, właśnie z salonu.
Bawiła tam moja tak zwana żona (na zegarek patrzyłem) osiemnaście minut, ale nie sama.
Do ucha mego dobiegały przyciszone głosy rozmowy i wyraźnie rozróżniałem słowa: „mój drogi,“ „mój kochany,“ „nie zapomnij,“ „koniecznie!“
Zwyczajny mąż możeby od takiego szeptu zwaryował, a ja badałem; gdy rozmowa ucichła, zapukałem do drzwi (jedynych, jak już nadmieniłem wyżej).
— Proszę — odpowiedziano.
Wszedłem i zastałem ją samą, lecz bystre moje oko dostrzegło na podłodze kilka plam z wilgotnej ziemi i jedną podobną na oknie.
Ta ostatnia miała tem większe znaczenie, że zaznaczała się wyraźnie i miała formę dużego męskiego obcasa.
Coraz lepiej!
— Więc to sypialny pokój? — zapytałem jak najgrzeczniej.
— Tak — odrzekła, spuszczając oczy.
— Wszak pozwolisz go zwiedzić szczegółowo?
Spojrzała na mnie wzrokiem, który wyrażał obawę.