Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Udałem że tego nie widzę i najspokojniej zacząłem badać wnętrza szaf, zajrzałem do komody, za toaletę, za piec, na piec, otworzyłem małą szafeczkę przy łóżku...
Mania wybiegła z płaczem; nie goniłem jej i w dalszym ciągu robiłem rewizyę.
Czyjeż to ślady na podłodze i na oknie? Kto wchodził sekretnie do pokoju mojej żony i z jakim zamiarem?
Pomimo że zmrok zapadał, wyszedłszy do ogrodu, znalazłem pod oknem ślady dużych butów męskich, zmierzyłem jeden trop taki i odrysowałem go dokładnie na arkuszu papieru; ślady szły furtce, tej samej, na której były znaki od dłuta i ginęły na dziedzińcu.
Gdym skończył tę czynność, dostrzegłem że Mania stoi nad sadzawką. Nagle zbliżyła się ku mnie i spytała:
— Czy pan... czy mąż... czy Karolek... czego szuka?
Była tak pomieszana, że nie wiedziała, jak mnie ma tytułować.
— Tak jest — odrzekłem — szukam.
— Ach, więc coś zginęło?
— Prawdopodobnie.
— Ależ co, na Boga?
— Może mój honor, może szczęście, może spokój, wogóle coś, co ginąć nie powinno bezkarnie.
— Przerażasz mnie!
— Zdaje się, że mówię bardzo spokojnie.
— Drżę cała!