Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

też zatrzymywać w mieście, bo potrzebne wam jest pewne tło, pewne otoczenie urocze, czyż nie tak?
— O tak, mateczko! — zawołała Mania.
— A więc pojedziecie na wieś, do Zosina; kazałam wyporządzić dla was dworek przy ogrodzie. Dzierżawca mój mieszka na drugim folwarku, więc będziecie zupełnie swobodni. Wyjedziecie zaraz po ślubie, a ja się stawię na drugi dzień.
Na tę wiadomość Mania wydała okrzyk radości tak głośny, że aż drgnąłem.
Była chwila, że miałem chęć kazać ją aresztować.
Co za dzieciństwo!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Stanęliśmy w Zosinie o godzinie czwartej po południu. Mania poszła zaraz do swego buduaru, aby się przebrać, ja zaś chciałem skorzystać z czasu i przedewszystkiem obejrzeć teren zbrodni... to jest nasze mieszkanie, albo, mówiąc dziwacznym językiem teściowej, „gniazdko gołąbków.“
Oryginalnie się wyraża ta kobieta; każdy jej frazes wygląda jak prosta kradzież z książki, lub rabunek, dokonany na jakim niezamożnym poecie.
Domek znajdował się tuż przy ogrodzie i składał się z sześciu pokoi i kuchenki; wejść było dwa: od frontu i od dziedzińca (do kuchni). Do ogrodu wchodziło się przez furtkę, opatrzoną lichym, zepsutym zamkiem, na którym znać było ślady dłuta. Ogród otoczony był sztachetami, z których kilka można było z łatwością wyjąć; próbowałem. Uliczki wygracowane i wygrabione świeżo, masa krzaków