Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan jednak chce odebrać instytucyi asekuracyjnej premia. Cóż pan da na to miejsce?
Pan Sylwin uśmiechnął się tajemniczo.
— Szanowny panie — rzekł, — każdy wynalazca trzyma swój pomysł w tajemnicy dopóty przynajmniej, dopóki nie uzyska patentu... Rozumie pan zapewne, że...
— Bardzo słusznie — odrzekł mój zwierzchnik — bardzo słusznie. Nie mówmy o tem. Jeżeli pan życzy sobie objąć obowiązki, to przystąpmy do rzeczy. Oto księga... należy zsumować kolumny.
— Czy robić zwyczajne dodawanie? — przerwał pan Sylwin.
— Tak jest.
— Nie do tego ma się wyższe zdolności i pochlebiam sobie... energię.
— I o tem nie wątpię, ale w tej chwili, a nawet w późniejszych, nie będę mógł dać panu zajęcia, które odpowiadałoby jego wyższym aspiracyom i wysokiemu uzdolnieniu. My jesteśmy zwyczajni wyrobnicy biurowi. Mamy instrukcyę, ściśle określony rodzaj zatrudnienia, a wszelkie projekty, teorye choćby najgenialniejsze, o ile byśmy je mieli, musimy zachowywać na swój prywatny użytek.
— Wie pan — odrzekł pan Sylwin — że przypomina mi to Chiny.
— Piękny to podobno kraj i nie taki głupi, jak o nim sądzą. Proszę pana, oto księga... niech pan będzie łaskaw dołoży[1] starań, aby rachunek był gotów przed czwartą.

Pan Sylwin zasiadł przy biurku, wziął ołówek do ręki i, mocno sapiąc, zaczął rachować. Nie szło

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być i dołoży lub dołożyć.