Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Musiała zacna pani coś szepnąć mężowi, gdyż nazajutrz po balu przeniesiono mnie do sekcyi nagłych śmierci, w charakterze pomocnika referenta.
Tam było mi bardzo wesoło. Mieliśmy śliczny pokój od ogrodu, umeblowany z pewną elegancyą. Na ścianach drukowane dużemi literami wisiały tablice śmiertelności i kolorowane mapy główniejszych epidemij, nad biurkiem mego zwierzchnika umieszczony był portret znakomitego Włocha z XVII wieku, signora Tonti, który tak piękne kombinacye na pożytek cierpiącej ludzkości pozostawił.
Zwierzchnik mój był to człowiek wesołego charakteru i niezmiernie uprzejmy. Nie używał nigdy w rozmowie wyrazów zwyczajnych, tylko zdrobniałe: „premijka,“ „poliseczka,“ „kwiteczek,“ „pleurka,“ „tyfusik,“ „cholerka,“ „apopleksyjka,“ „hydropsik,“ „kamyczek,“ „pęknięcie aorteczki“ etc.
Bardzo miły i elegancki człowiek! Dla wdów, zgłaszających się z polisami, był niesłychanie uprzejmy. Podsuwał każdej ogromny fotel, dopytywał o kwiteczki, o szczegóły choroby i ostatnich chwil „mężuleczka,“ a jeżeli znalazł jaką „przeszkódkę,“ w takim razie kłaniał się jeszcze niżej i zapewniał, że to jest „głupsteweczko,“ które jednak nie da się usunąć inaczej, jak drogą maleńkiego „procesiku.“
Wdowa gniewała się, obrzucała obelgami naszą instytucyę, a uprzejmy człowieczek kłaniał się jeszcze niżej i służył adresem „adwokateczka,“ który niedawno wygrał taką samą „sprawkę.“
Gdy „przeszkódek“ nie było, zwierzchnik mój załatwiał wszystko piorunem, asystował wdowie aż do chwili wypłaty, odprowadzał do drzwi głównych