Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i polecał instytucyę pamięci łaskawej „klienteczki.“
— Przekonała się pani — mówił — jaka to pocieszka w smuteczku; śmiem przypuszczać, ufam, że drugiego mężulka zaasekurujemy podług tej samej tabelki. Niech sto lat żyje, ale na wypadek tyfusiku, apopleksyjki... miejmy przynajmniej czem łezki ocierać... a nic ich tak nie osusza, śmiem twierdzić, jak gotóweczka. Polecamy się pamięci, do nóżek upadam, do nóżek!
Dwa lata przebyłem w wydziale nagłych śmierci; niespodziewanie przeniesiono mnie do sekcyi posagów. Były to najcięższe chwile mojej służby w instytucyi. Musiałem się uczyć dyalektyki i sofizmatów, aby przekonywać ludzi ustnie i piśmiennie, że dwa a dwa czyni pięć.
Jeszcze gdy się trafiło na człowieka dobrodusznego, było pół biedy, słuchał, uśmiechał się, kiwał głową i zachwycony myślą, że jego córeczka będzie miała posag, dawał się przekonać. Twardy miewaliśmy orzech do zgryzienia, gdy zjawił się spokojny pan z ołówkiem i zawracał nam głowę opowiadaniem o kasach oszczędności, o procencie składanym. Taki bawił się w rachunki i zapytywał wprost, czy nasi akcyonaryusze nie biorą dywidendy i czy utrzymanie ogromnego biura nic nie kosztuje? Uśmiechał się pod wąsem i ciekawy był poznać, gdzie jest właściwie źródło naszej filantropii i poświęcania się dla dobra szanownych klientów?
Ja bo sobie z takim jegomością nie mogłem dawać rady, ale zwierzchnik mój, człowiek do-