Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rządcę. Bywałem też w Białce coraz częściej, anim myślał o Warszawie...
Obraz panny Krystyny, chociaż miałem ją tak często przed oczami, znikał z mego serca. Zapytywałem sam siebie dlaczego? badałem duszę własną. Czy uczucie ludzkie jest tak niestałe wogóle, czy tylko moje takie zmienne? Przecież szalałem za tą dziewczyną, a dziś z najzupełniejszym spokojem patrzę na przygotowania do jej ślubu z kim innym. Próbowałem bronić swej sprawy przed trybunałem własnego sumienia i rozsądku i zdaje się mi, żem wygrał. Panna Krystyna podobała mi się od pierwszego wejrzenia, zachwyciły mnie jej oczy prześliczne, delikatne rysy twarzy, kształty wysmukłej kibici. Podobała mi się, jak piękny obraz lub posąg... Z resztą nie znałem jej prawie. Czyż zachwyt można nazwać miłością?! Co się tyczy Joasi, obserwowałem ją przez czas dłuższy, miałem sposobność poznać jej charakter, jej serce złote, miałem powód i zasadę do przywiązania się.
Nie będę ci opisywał dziejów tego uczucia, które nie wykwitnęło nagle, nie objawiło się jak błyskawica, lecz rosło i dojrzewało stopniowo, niby źdźbło pszeniczne, co z drobniuchnej trawki, w ciężki, złocisty kłos się zamienia.
Było to na weselu panny Krystyny, na którem znajdowała się także i stryjenka. Pomimo że było dużo osób, znalazłem jednak chwilkę stosowną i szepnąłem w różowe uszko Joasi:
— Bądź moją...
Podała mi drobną rączkę na odpowiedź.