— Rano o godzinie czwartej przyjdzie Kulbacki po klucze.
— Niby do kogo?
— Do mnie.
— Pan dziedzic będzie jeszcze spoczywał.
— Nie będę. Wyda Kulbacki obroki... O szóstej ma być przed gankiem koń osiodłany.
— Niby jak?
— Osiodłany, powtarzam, dla mnie.
— Trudno to będzie.
— Dla czego?
— Wielmożny dziedzic nigdy takich rozjazdów nie praktykował, siodło, co niby jest w spichrzu, angielskie, szelmy szczury zdezelowały, z puśliska zrobiłem naszelniki.
— Więc niema u nas siodła.
— Jest wielmożny dziedzicu tylko gapa i też zdezelowana.
— Niech będzie gapa tymczasowo, dopóki nowego siodła nie sprowadzę.
— Dobrze tylko proszę pana dziedzica.
— Bez żadnego gadania. Tak chcę i tak ma być.
— No, niby owszem, ale konia takiego, żeby był podobny nie mamy.
— Konia nie mamy?!
— Fornalne w robocie i prawdę mówiący, sama skóra i gnaty, a z wyjazdowych kasztan kuleje, a łysy mało co widzi. Chyba że
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/18
Wygląd
Ta strona została skorygowana.