Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż pani powiedział, żem się nie starał, a przynajmniej żem nie wybadywał, ale widać nie było przeznaczenia.
— To szkoda — rzekła panna Franciszka — wielka szkoda.
— Dlaczego?
— Miałby pan młodą, przystojną i pieniężną żoneczkę, a pani Waldmanowa młodego, przystojnego i pieniężnego mężulka.
Marcinkowski roześmiał się rubasznie.
— Przeznaczenie — rzekł — wszystko przeznaczenie... może znajdę sobie jeszcze młodszą i ładniejszą, niedaleko nawet szukając.
Pani Kowalska szepnęła do swojej przyjaciółki.
— A co, nie mówiłam? — szepnęła — mówiłam, że oświadczy się i widzi pani, toż to formalna deklaracya. Uważam — dodała głośno — że kochany pan Marcinkowski jest dziś w bardzo dobrym humorze, a wymowny! chociaż zawsze wymowny, lecz dziś wyjątkowo. Nie wiem czemu to przypisać... zakochał się pan chyba.
— I to być może... dlaczego nie miałbym się zakochać? Czyż nie jestem pełnoletni? Przytem, uważa pani, zrobiło się dziś niezgorszy interesik.
— No, to powinszować.
— Pośredniczyło się w jednej dość grubej tranzakcyi...
— I dostało się coś za to — rzekła panna Franciszka.
— Ma się rozumiéć, dostało się co nieco porękawicznego, a prócz tego zaprosił szlachcic do handelku. Dobre winko postawił, bardzo dobre, jak panią dobrodziejkę poważam, znakomite!


V.

Pan Alfons bywał coraz częstszym gościem w domu pani Janowej. Umiał sobie zjednać jej sympatyę, tak że zapraszała go bardzo uprzejmie, a jeżeli którego dnia nie przyszedł robiła mu wymówki. Panna Franciszka popierała te zaproszenia wymownem spojrzeniem, a ile razy szybkie kroki upragnionego gościa dały się słyszéć w sieni, twarz jej oblewała się gorącym rumieńcem.
Pani Kowalska protegująca Marcinkowskiego, bardzo była tym nowym stosunkiem zaniepokojona i robiła nawet przyjaciołce swej delikatne wymówki.
— Nie narzucam się z radami — mówiła — ale chciałabym zwrócić uwagę kochanej pani, czy ten młody człowiek nie za często bywa.
— A cóż to szkodzi?
— Niby nic, a jednak Frania może się nim zająć.
— Zapewne.
— Tak pani obojętnie mówi o tem... a Marcinkowski? Pani droga, przecież to partya, świetna co się zowie.
— Znowuż tak bardzo wielkiej świetności nie widzę.
— A na miłość Bozką! co też pani mówi! Dla biednej dziewczyny to karyera.
— Kiedy uważam, że Frania nie bardzo chętnem okiem na niego patrzy.
— Toż właśnie zadaniem matki jest usposobić ją odpowiednio.
— Robiłam co mogłam, perswadowałam, ale widząc, że to nic a nic nie pomaga, dałam za wygranę.
— To źle, to bardzo źle, kochana pani.