Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —

dliwszym szczurem w aptece jest uczeń... bez którego przecie obejść się nie można.
— Aha! rozumiem...
— A widzisz pan... Ta etykieta daje mi pewność że mi uczeń nie wypije likieru — a nawet gdyby się chciał naprawdę otruć, to się tylko upije. Mam więc bezpieczeństwo likieru i bezpieczeństwo ucznia.
— Wcale niezły sposób...
— Co to niezły?! świetny, co mówię świetny! idealny! wart stuletniego przywileju... Ale otóż i Kornelcia... Proszę cię duszko ulej-no cokolwiek tego płynu w karafeczkę i daj nam kieliszki... w karafeczkę Kornelciu, bo widok tej etykiety na butli może być dla kochanego doktora nieprzyjemny.
— Jestem przyzwyczajony do takich obrazków — to już mi nie działa na nerwy...
— Ale zawsze! Siądź no tu bliżej Kornelciu duszko, weź i dla siebie kieliszek. Jak doktór sądzi? zdaje mi się że jej można dać kropelkę, co mówię kropelkę! naparsteczek... Zawsze to trochę rekonfortuje — a takiej młodej osóbce to nie zawadzi...
— Ja dziękuję ojcu, nie lubię mocnych napojów.
— Można trochę, panno Kornelio, — rzekł doktór.
— A widzisz duszko, doktór mówi że można... a doktór zna się na pannach! co mówię na pannach! na medycynie... przecież rabina wyleczył!
— Dla czegóż odmawiasz mi pan kompetencyi co do panien?
— Ja odmawiam?! owszem przyznaję jak najchętniej...
— A propos, — wtrąciła panna Kornelia, — jakże się panu podobały córeczki sędziego?
— Bardzo, bardzo miłe osóbki... starsza szczególniej przedstawia się jako myśląca panna.