Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

— Ja nie mogę zrozumieć za co pan Szwarc wygrażał panu Komorowskiemu? — wtrąciła Zosia.
— Chyba za to że nie używam żadnych lekarstw.
— No, nie, — to raczej o pannę Kornelię chodzi... — odezwał się regent.
— O pannę Szwarc?!
— Tak jest, — o narzeczoną pana Komorowskiego.
— A dla czego mi pan tej piłki nie rzucił? — spytała Anielcia.
— Dajcież mu raz pokój, moi kochani, — rzekł sędzia, — człowiek Bogu ducha winien — o niczem nie wie — i ni ztąd ni zowąd, staje się bohaterem jakiejś, niewiadomo przez kogo zmyślonej bajeczki. Doprawdy, to tylko na naszym partykularzu może się coś podobnego zdarzyć.
— Więc to nieprawda? — spytał regent.
— Naturalnie że nie.
— Hm... to źle... to niedobrze, to szkoda.
— Dlaczego?
— Sądziłem że się bez intercyzy nie obejdzie...
— Każdy młyn na swoje koło wodę ciągnie, — rzekł śmiejąc się podpisarz, — ale nic straconego. Taka panna posażna, jak aptekarzówna, prędzej czy później zamąż wyjdzie — a że ojciec nie wyda jej bez intercyzy to pewno.
— Spodziewać się... niegłupi to człowiek.
— Ale preferansa nam zepsuł.
— Nic to — Zabłocki zaraz wróci.
Po upływie pół godziny, doktór powrócił. Zarzucono go pytaniami.
— Właściwie nic się nie stało, — odrzekł, — musiała być jakaś gruba sprzeczka domowa, i pani uciekła się do spazmów... a może dostała ich naprawdę.
— A pewna Kornelia? — spytała Anielcia.